Po co Ci to? Mało masz roboty? Może byś lepiej się życiem zajął? Dlaczego to robisz?
Bo tak.
Bo w sumie mam taki kaprys.
Bo mogę.
Bardziej logicznych odpowiedzi nie mam, ale czy naprawdę zawsze potrzebujemy precyzyjnych, uargumentowanych wyjaśnień? Kiedyś wydawało mi się, że z każdej mniej lub bardziej poważnej decyzji powinniśmy się wytłumaczyć i najlepiej mieć do tego parę dobrych powodów – tak, aby ktoś obok nie zaczął nas krytykować, zniechęcać, oceniać.
A może po prostu…powinniśmy to po prostu olać i robić swoje? Co komu w duszy gra?
Niestety, nie zawsze to takie łatwe i ja wcale nie jestem jakimś odosobnionym przypadkiem, który uniknął momentów zwątpienia, wewnętrznych blokad i zniechęcenia.
Od dzieciństwa żyjemy w społeczeństwie, które na wielu etapach probuje nas oceniać, szufladkować, wskazywać schematy działań. Niektórzy lubią odgrywać rolę życzliwych doradców, którzy chcą pomóc lub twierdza, że wiedzą lepiej. Czasem czynią to nasi najbliżsi, którzy sugerują się często naszym dobrem i troską – problem w tym, że nie zawsze jest to tożsame z naszymi wewnętrznymi potrzebami. Ale za to akurat nie ma co ich winić, to po prostu naturalna kolej rzeczy.
Są też inni ludzie, zawodowi komentatorzy, którzy czerpią niesłychaną przyjemność z wyszukiwania z dostrzegania i wypunktowywania wad, niedoróbek, nieskazitelności. Internet to zaś dla nich raj, istny ocean, w którym odnajdują się jak wielkie drapieżniki. Myślicie, że są tematy, które nie podlegają jakiejkolwiek dyskusji? Internet wyjaśni Wam, że nie ma czegoś takiego i przypierdzielić można się do wszystkiego.
Tymczasem ja standardowo odbiegłem już od tematu (tego będzie tutaj wiele, wybaczcie) i pora wrócić do głównej myśli. Po co mi to wszystko?
Warto w życiu mieć marzenia, a tak się składa, że dla mnie jednym z nich było zawsze pisanie, tworzenie autorskich treści, które będę mógł gdzieś publikować. Oczywiście, takich okazji w moim życiu nie brakowało, by to czynić, wszak na przestrzeni lat publikowałem różne artykuły np. o tematyce sportowej i historycznej. W międzyczasie udało mi się odkryć w sobie nową pasję, jaka stała się praca z młodymi ludźmi, przekazywanie wiedzy, nauczanie. Czułem, że na pewnym etapie życia szkoła to jest właśnie to miejsce, w którym odnajdę się najbardziej (jeszcze kiedyś do tego wątku wrócę osobno, obiecuję)
Ale mimo mojej autentycznie dużej sympatii do aktualnego miejsca pracy, czułem że drzemiące we mnie marzenie nigdy do końca nie odeszło. Gdzieś tam w środku mnie wciąż tkwiła ta ciągota do – nazwijmy to ambitnie – dziennikarstwa, tworzenia treści, które będą gdzieś dostrzegane, cenne dla ludzi. Materiałów, które dostarczą zarówno wiedzę, rozrywkę, ale też jakiś cenny pierwiastek, który może komuś pomoże lub nie.
I właśnie ta ciągota pchała mnie przez ostatnie lata do komentowania sportu (mojego największego marzenia od dziecka). Rzuciła mnie też w wir YouTube’a gdzie udało mi się stworzyć trochę filmików z moimi lekcjami. Zachęcała mnie również do nagrania podcastu, którego jedyny odcinek ujrzał światło dzienne (na szczęście lub nieszczęście, oceńcie sami). Ta nadzieja, jakieś pragnienie dalej we mnie tkwi, że mogę coś tworzyć dla ludzi i ktoś będzie chciał to zobaczyć, przeczytać, a nawet przyjąć za dobre słowa i pomoc. Jest w tym też trochę narcyzmu (tak, przyznaje się do tych zapędów), potrzebna bycia dostrzeżonym. Ale proszę mi wierzyć kryje się w tym również po prostu czysta chęć, zajawka młodego dzieciaka, który entuzjastycznie nie myśli o niebezpieczeństwa i zmartwieniach, tylko idzie śmiało do przodu. Z takim też nastawieniem ruszałem dalej.
Niestety, wkrótce wpadłem trochę we własną pułapkę.
Mówi się, że ważne jest mieć w życiu pasję. Wiele osób twierdzi, że powinna ona być zresztą jednocześnie naszą pracą. Ale to bardzo skrócone myślenie, które potrafi zwieść na manowce. Bo istnieje cienka granica, gdy pasja może nieoczekiwanie stać się obowiązkiem, z którym łączy się presja. Zwłaszcza pragnienie doskonałości. I ja się tego nie ustrzegłem.
Kiedyś potrafiłem tworzyć filmy z lekcjami na kanał codziennie. Pracując w redakcji internetowej byłem w stanie napisać kilka tekstów dziennie, mój licznik wybił kilkaset artykułów. To były fajne, produktywne czasy, bo działo się sporo i adrenalina buzowała. Ale z perspektywy kilku lat wiem, że to co mnie wtedy motywowało, jednocześnie wkrótce zaczęło blokować. Mówię tu właśnie o tym cholernym perfekcjonizmie i presji na stworzenie coraz lepszych treści.
Każdy kolejny film musiał być lepszy, bezbłędny, po zmontowaniu jednego materiału natychmiast myślałem o poprawieniu niedoskonałości i pójściu krok dalej. Podobnie było z tekstami i wieloma innymi rzeczami. Chodząc na siłownię chciałem więcej schudnąć. Biegając wyznaczałem sobie kolejne granice dystansów i czasów. Wielokrotnie łapałem się na tym, że nie potrafię autentycznie cieszyć się hobby, lecz szybko zamieniam je w jeszcze jeden obowiązek, który ma dążyć do narcystycznej doskonałości. W efekcie przeglądałem treści innych twórców, porównywałem się do nich. Czułem, że nigdy nie będę w stanie im dorównać, bo nie mam takich umiejętności. Zacząłem unikać pisania i montowania, bo zaczęło mi się to jawić jako coś, czego nie jestem w stanie zrobić idealnie. A skoro tak, to lepiej bym nie pokazywał tego na światło dzienne.
Oczywiście, nie oznacza to, że nagle przestałem robić cokolwiek w swoim życiu. Przeciwnie, postanowiłem rozpocząć jeszcze kilka innych działalności, które miały mnie rozwijać. I wiem, że część z nich okazała się dobrymi decyzjami w moim życiu. Bywały też i takie pomysły, które życie później zweryfikowało, jako coś, co niekoniecznie jest dla mnie. Jeszcze do niedawna nazwałbym to porażkami osobistymi i zawodowymi, ale czy nasze życie nie polega właśnie poszukiwaniach?
Na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy wiele się w moim życiu zmieniło. To nie jest czas długie refleksje i wspomnienia – może kiedyś moment nadejdzie. Wiem jednak, że jestem mądrzejszy o te doświadczenia, potrafię czasem bardziej spojrzeć z boku. Teraz postanowiłem zaś, że po prostu…spróbuję robić to, na co mam ochotę.
I właśnie teraz ten blog jest właśnie taką moją zachcianką.
Czy ten blog ma sens? Tego nie wiem, pewnie dla wielu nie.
Czy mam na niego jakiś branżowy pomysł? Tylko kilka luźnych myśli, jak to w zeszycie do notatek (stad nazwa)
Czy mogę Wam zagwarantować doskonałe treści? Pewnie nie.
Ale czy one rzeczywiście muszą perfekcyjne? A co jeśli będą po prostu…wystarczająco dobre, moje?
Z takim nastawieniem właśnie chcę tutaj pisać. Absolutnie nie mam już zamiaru narzucać sobie jakiejś presji na regularność. Idea jest prosta – jeśli będę mieć ochotę przelać coś na papier lub klawiaturę, to po prostu to zrobię. Nie chcę również zamykać się na jakiekolwiek treści i tworzyć jednego branżowego miejsca. Pragnę po prostu mieć swoją przestrzeń w Internecie, gdzie będę mógł przesyłać jakieś luźne teksty. Chcę po prostu wrócić do tego, co kiedyś było dla mnie czystą przyjemnością, odnaleźć w sobie tego dzieciaka, entuzjastę, który niczym się nie przejmuje i nie myśli o tym wyścigu wśród społeczeństwa. Nie zastanawia się nad przyszłością i żyje po prostu, tak jak jest.
No ale dobrze, chcecie pewnie mimo wszystko jakiś konkret. Jasne, istnieje kilka tematów, w których czuję się najlepiej i pewnie one tutaj się będą pojawiać.
Nie zabraknie tutaj artykułów o mojej pracy, edukacji, szkolnictwie, bo jakieś swoje przemyślenia mogę na ten temat mieć.
Znajdziecie tu również pewnie jakieś historycznej teksty oraz reportaże np. z podróży.
Możecie się także spodziewać treści sportowych, gdyż jest to najwieksza miłość mojego życia i chce się po prostu nią dzielić.
Nie wykluczam, ze jak będę mieć ochotę to spróbuję wrzucać tutaj jakieś wywiady, bo lubię rozmawiać z ludźmi.
I wreszcie, jak najdzie mnie ochota na życiowe refleksje to też sobie na nie pozwolę.
Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że będzie to tak niszowe miejsce, że jedynymi czytelnikami tekstów będę ja sam (w końcu musze przeczytać kilka razy, czy nie zbyt wiele błędów) oraz moja kochana mama (od paru miesięcy ogarnia Facebooka i śledzi moje poczynania).
Może tak być, dzisiaj w końcu wielu ludzi nie ma czasu na czytanie. Żyjemy w czasach szybkich treści, Tiktoka, przebodźcowania, oczekujemy szybkich materiałów, najlepiej w 30 sekund. Coraz trudniej nam obejrzeć filmik kilkuminutowy, a co dopiero przeczytać – o zgrozo – tekst na kilka minut. To niestety naturalna konsekwencja postępu. Jestem też świadomy, że za jakiś czas ciekawsze rzeczy do powiedzenia będzie mieć ChatGPT (może już ma).
Ale Drogi czytelniku, jeśli jednak dotarłeś do samego końca to mam prośbę.
Jedną prośbę.
Gdybyś po lekturze uznał, że była ona dla Ciebie interesująca, wartościowa lub totalnie bezsensowna i koszmarna, będę bardzo wdzięczny za wszelki odzew, koszmarna. Będzie to dla mnie znak, że po prostu tu byłeś i poświęciłeś chwilę swojego cennego czasu.
Pamiętaj, że słowa potrafią mieć wielką moc. Ja sprobuje właśnie nimi trochę poczarować, może ktoś akurat uzna, że tego potrzebuje.
Niechaj ten blog będzie dla mnie takim maratonem, w którym nie liczy się cel, lecz droga. Droga, którą chce pokonywać we własnym tempie. Sam nie wiem, co mnie na niej spotka, ale może będzie ciekawie. Posłużę się jeszcze jednym, ulubionym cytatem – „życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz na co trafisz. A ja lubię słodycze (chociaż wolę żelki)
No dobra, to ruszam.
Do zobaczenia 🙂